piątek, 31 października 2014

ROZDZIAŁ LXVIII

   Witam moim drodzy. Dni coraz krótsze, noce coraz chłodniejsze. Nic tylko siedzieć w cieple swojego domu. Aby wam umilić ten czas, przedstawiam kolejny rozdział naszej powieści. Dziś trochę w innej formie niż zwykle. Nie będzie naszych głównych młodych bohaterów, za to fani Kakashiego znajdą coś dla siebie. Jest to jeden z nielicznych rozdziałów, których koncepcje zmieniałem wielokrotnie i właściwie powstawał na bieżąco (szczególnie końcówka). Bardzo proszę o opinie :)
     Zapraszam do lektury!
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
            Nieopodal rogatek miasta Konoha, w lesie, stała ciemna furgonetka. O tak późnej porze, mimo białego śniegu zalegającego las, samochód był praktycznie niewidoczny. W środku, w tylnej części samochodu siedziało czterech mężczyzn na niewysokich taboretach. Za stół robiła stara opona z położoną na niej drewnianą planszą. Pomieszczenie rozświetlały dwa silne reflektory zawieszone tuż nad ich głowami, podłączone pod dodatkowy akumulator. To prowizoryczne, ruchome centrum dowodzenia stanowiło idealną kryjówkę dla policjantów zajmujących się sprawą Akatsuki.
            Itachi, który dostarczył właśnie dokumenty, siedział spokojnie oparty o ścianę samochodu. Na dworze panował niepodzielnie mróz, toteż funkcjonariusze byli odziani w grube zimowe kurtki. Ibiki, Kakashi i Gai wertowali kartki, ale i bez tego wiedzieli już, że mają mocne podstawy, aby móc zacząć działać.
            - Chłopcy spisali się na medal – rzekł pierwszy komendant, odłożywszy dokumenty na stolik – naprawdę, z tego co opowiadałeś, Akatsuki miało potężne zabezpieczenia, a oni dali radę je sforsować.
            - Młodość – Gai zabrał głos – jestem ciekaw, jak tego dokonali.
            - Gdy to się skończy, chętnie ich poznam i wysłucham, jak tego dokonali. Panowie, teraz nasza kolei. Skupmy się na działaniu. Kakashi.
            - Z całej szajki Kakuzu i Hidan przestali stanowić zagrożenie. Samobójstwo tego drugiego na szczęście nie rozeszło się dalej. Aktualnie mamy dowody obciążające Zetsu i Nagato, prezesa kompani jeśli mowa o zabójstwach. Całą resztę można na chwilę obecną wsadzić za malwersacje podatkowe. Niewiele, ale biorąc pod uwagę z jak beznadziejnego punktu zaczynaliśmy, uważam to za ogromny postęp. Proponuję, abyśmy na początku skupili się na zatrzymaniu Zetsu. Póki jego nie zdejmiemy, będziemy musieli dalej bawić się w konspiracje.
            - Słusznie – Ibiki pokiwał głową – panowie, czy macie jakieś pytania lub uwagi?
            Zarówna Gai jak i Itachi pokręcili przecząco głowami.
            - W takim razie Zetsu idzie na pierwszy ogień. Zajmę się tym osobiście. Robota musi być przeprowadzona szybko. Wiem już, kto nadał nam Zetsu. Postaram się uruchomić wszelkie kontakty, aby informacja o zatrzymaniu naszego byłego już inspektora, dotarła do tej osoby jak najpóźniej. Resztę zostawiam wam.
            - Jakieś wytyczne panie komendancie? – Itachi zabrał głos.
            - Tak. Żadnej broni. Itachi, jako nasz człowiek w Akatsuki zadbaj zawczasu o to, aby gdy wkroczycie do akcji, wszelka broń zniknęła z budynku.
            - Tak jest. Znam miejsca gdzie chowają takie zabawki.
            - Doskonale. Co do zatrzymań, nie urządzimy dużej akcji. Będziemy skupiać się na każdym pojedynczo. Kakashi zajmiesz się na początku Zabuzą. Gai ty odpowiadasz za Kisame. Itachi twoim celem będzie Orochimaru. Z tego co opowiadałeś, ci trzej wymienieni są najbardziej niebezpieczni, dlatego skupimy się na nich.
            - A co z Nagato szefie? Pozwolimy, żeby ten bandyta uciekł? – Gai poruszył się nerwowo na miejscu.
            - Nagato będzie pod moją obserwacją. Pamiętajcie, działamy tylko wtedy gdy złapiemy Zetsu. Co do reszty, przydzielę zaufanych ludzi.
            - Niech się zacznie przygoda! – Gai omal nie wystrzelił ze swojego miejsca, na szczęście Kakashi go w porę powstrzymał.
            - Niech to się już skończy – Ibiki pokręcił zrezygnowany głową.

* * *

            Tego dnia członkowie Akatsuki pierwszy raz, odkąd prowadzą swoją działalność, widzieli swojego lidera tak zdenerwowanego. Nagato przechadzał się nerwowo po pomieszczeniu, ciskając gromami z oczu. Na spotkaniu nie zjawili się wszyscy. Brak było Zetsu, Zabuzy, Kisame oraz Konan. Akari, Itachi i Orochimaru przyglądali się liderowi z grobowymi minami.
            - Do diabła! To co się u licha dzieje!? – grzmiał
            - Nagato... uspokój się – rzekła niepewnie Akari.
            - Jak się mam uspokoić? – przystanął i mimo iż zwracał się do kobiety, objął spojrzeniem wszystkich – Najpierw Hidan i Kakuzu zapadli się pod ziemię, potem ten alarm pożarowy w firmie, brak wieści od Zetsu, a teraz reszta gdzieś nagle zniknęła! Czy ktoś może powiedzieć mi do diabła, co się dzieje?!
            Wszyscy skierowali wzrok na Itachiego, który stał oparty o stół.
            - Nie mam kontaktu z Zetsu, nie wiem co się stało. Mówił, że chce się zająć zniknięciem Hidana i Kakuzu. Od tego momentu nie spotkaliśmy się.
            Nagato machnął ręką i strącił szklankę z trunkiem, która stała przed nim na parapecie. Naczynie nie rozbiło się, a jedynie potoczyło po miękkim dywanie, gubiąc swoją zawartość po drodze.
            - Nagato proszę... – kobieta dala krok do przodu.
            Mężczyzna wziął głęboki oddech i stanął oparty o parapet, plecami do pozostałych. Orochimaru, przez cały czas nic się nie odzywał. Spoglądał co chwilę to na lidera, to na Itachiego. Uchiha czuł jego chłodne spojrzenie na sobie, jednak nie reagował. Wiedział doskonale, że Orochimaru obserwuje każdy jego ruch, jednak mimo zawziętości tego „natrętnego węża”, wywiązał się ze swojego zadania. Broń, która znajdowała się w skrytce, o której zresztą dowiedział się kiedyś przypadkiem, została podmieniona na repliki. Było oczywiście ryzyko, że to nie było jedyne ich uzbrojenie, dlatego też postanowił trzymać się blisko grupy. To co go zastanawiało teraz, to pytanie czy brak pozostałych wynika z faktu, że Kakashi, Gai i Ibiki zaczęli już działać?
            Nie zdążył sobie odpowiedzieć na to pytanie, gdyż w tym momencie do gabinetu weszła Konan. Kobieta ciężko oddychała. Sprawiała wrażenie roztrzęsionej, wręcz przerażonej.
            - Konan! – lider odwrócił się w jej kierunku – co się stało?!
            Można było odnieść wrażenie, że cała złość w jednej chwili z niego uszła. Kobieta dała kilka kroków naprzód. Podeszła do stołu i ciężko opadła na krzesło. Wszyscy przyglądali się jej z ciekawością. Każdy zadawał sobie pytanie, co mogło ją tak przerazić.
            - Konan – Akari podeszła do kobiety i usiadła przy niej – co się stało?
            - Kisame...
            - Co z nim?
            - On... on nie żyje...

* * *

            Konan szykowała się do wyjścia. Zastanawiała się, co może być przyczyną dzisiejszego zebrania. Przez telefon dało się wyczuć, że Nagato jest zdenerwowany, a taka sytuacja zdarza się naprawdę rzadko. Kobieta chwyciła torebkę, po czym szybko opuściła mieszkanie. Samochód jej stał zaparkowany pod domem. Szybko wsiadła do niego i uruchomiła silnik. Do pracy zawsze jechała samochodem niecałe dziesięć minut. Jednak dzisiaj, ze względu na słabą pogodę, ruch w mieście był niemal sparaliżowany. Co bystrzejszy kierowca omijał korki bocznymi ulicami, jednak miasto zdawało się nie zamieszkiwać zbyt wiele takich jednostek, toteż główne ulicy były zapchane autami, które wlokły się w olbrzymim ogonie.
            Konan, gdy tylko nadarzyła się okazja, jako jedna z tych nielicznych skręciła w taką uliczkę właśnie. Każdy kierowca w takiej sytuacji wciskał mocniej pedał gazu, chcąc nadgonić stracony w korkach czas. Kobieta nieznacznie przyspieszyła. Koła boksowały po śniegu i samochód sunął do przodu. W jej głowie ciągle brzmiał surowy ton Nagato, który wzywał ją na zebranie. O co mogło chodzić? Była tak zajęta swoimi myślami, że omal nie uderzyła w tyłu pojazdu, który stał przed nią na środku skrzyżowania.
            Z całych sił nacisnęła hamulec. Koła zatrzymały się, jednak auto jeszcze dobre kilkanaście metrów sunął po drodze, zatrzymując się dosłownie o milimetry przed białym samochodem dostawczym.
            Zdenerwowana Konan wysiadła z samochodu i z przekleństwami na ustach ruszyła na przód.
            - Cholerny wariacie! Co ty sobie wyobrażasz, tak stawać na środku drogi!?
            Mężczyzna średniego wzrostu, ubrany w grubą zimową kurtkę niebieskiego koloru stał obok swojego auta, plecami do kobiety. Zdawało się, że w ogóle nie słyszał krzyku Konan.
            - Głuchy jesteś?!
            Konan podeszła bliżej. Już miała chwycić mężczyznę za poły kurtki, gdy nagle spojrzała przed siebie. Tuż przed samochodem leżało ciało. Kobieta zamarła. Nie dostrzegła nawet, że kilka osób z okolicznego bloku także przygląda się zdarzeniu.
            - To straszne, taki młody… - szeptały kobiety między sobą.
            - Wariat, wybiegł na ulicę – szeptali mężczyźni.
            Konan podeszła bliżej. Nie wiedziała czemu, ale poczuła, że musi dokładnie dowiedzieć się, co się stało. Gdy była już niemal przy ciele, odsunął ją jakiś wysoki mężczyzna, podający się za policjanta. Kobieta nie przyglądała mu się uważnie. Zdążyła tylko dostrzec, że ma ciemne włosy i ubrany był tylko w zielony sweter i dżinsy.
            - Proszę się odsunąć! – nawoływał do co poniektórych gapiów, którzy za bardzo zbliżyli się do ciała – proszę się odsunąć powiedział! Proszę zrobić miejsce, ambulans zaraz przyjedzie.
            Kobieta odsunęła się o dwa kroki i stanęła tak, aby móc się przyjrzeć. Ciało leżało na drodze. Oblepione było brudnym śniegiem, który dodatkowo zaczął przesiąkać krwią denata. Ułożone było w ten sposób, że głowa znajdowała się pod samochodem, a ręce były wykrzywione w nienaturalnej pozie.
            Konan poniosła wzrok na kierowcę furgonetki. Mężczyzna w średnim wieku, którego twarz zdobił siwy wąs, był blady niczym płótno. Dopiero teraz dostrzegła jak cały się trzęsie i bynajmniej nie z zimna. Szybko zmiarkowała, że to on przejechał tego człowieka. Najpewniej spieszył się, podobnie jak i ona, gość wyskoczył mu przed maskę samochodu i trup gotowy.
            Miała już odejść i wrócić do swojego samochodu, gdy pewien szczegół przykuł jej uwagę. W pierwszej chwili myślała, że się jej tylko wydaje. Mężczyzna, który leżał teraz martwy na drodze, ubrany był w czarny płaszcza. Do ubrania przylegała warstwa śniegu, jednak kobiecie udało się dostrzec znajomy symbol, na jego plecach. Była to czerwona chmura w białej obwolucie. Dokładnie taki sam symbol, jaki widnieje w logo firmy Akatsuki.
            - To nie możliwe – pomyślała i dała pół krok na przód.
            - Proszę się osunąć – upomniał ją policjant w zielonym swetrze.
            Nie zważając na słowa funkcjonariusza, Konan kucnęła, chcąc przyjrzeć się twarzy zmarłego. Było to niezwykle trudne, gdyż głowa była niemal całkowicie zmiażdżona. Czerwona masa wypływała prosto ze skroni, zalewając resztę w taki sposób, że nie sposób było dopatrzyć się jakichkolwiek szczegółów.
            Konan wytężyła wzrok. Widok nie robił na niej wrażenie. Nie raz widziała „dzieła” Hidana, więc zdążyła już się przyzwyczaić do tego typu widoku.
            W pewnym momencie kobieta zamarła. W tej bezładnej masie kości, żył, mięśni i włosów, która kiedyś tworzyła czyjąś głowę, Konan udało się dostrzec pewien szczegół. Nie było mowy o pomyłce, mimo że czaszka była w połowie zmiażdżona, szczęka – wykrzywiona w grymasie potężnego bólu – pozostała niezmieniona. Otwarta żuchwa spoglądała w kierunku kobiety, ukazując ostre, spiłowane w trójkąty zęby.

* * *

            Nie świadomy swojego losu Kisame, wychodził właśnie ze swojej posiadłości, która znajdowała się na obrzeżach miasta. Wsiadł do nowego mercedesa granatowej barwy, który wyjącym silnikiem obwieszczał swoją oboczność i ruszył w kierunku, gdzie znajdowała się siedziba Akatsuki. Po drodze postanowił jeszcze odwiedzić pobliski sklep z bronią. Kisame był fanatykiem białej broni. W jego domu, wszystkie ściany przyozdobione były najprzeróżniejszymi reprezentantami oręża ręcznego. Miecze, piki, halabardy, kindżały, ale najbardziej mężczyzna był dumny ze swojej kolekcji sztyletów, która wisiała w salonie nad drzwiami.
            Kisame sprowadzał broń z różnych zakątków świata, nie szczędząc przy tym gotówki, której miał sporo dzięki pracy w organizacji. Dziś właśnie, jeszcze przed pracą postanowił, udać się do sklepu z bronią. Człowiek, który go prowadził zajmował się sprowadzaniem tego typu rekwizytów dla Kisame.
            Mężczyzna jechał dość szybko, jak na panujące warunki pogodowe. Był niezwykle podekscytowany, gdyż dzisiaj właśnie miała dotrzeć specjalna przesyłka z ręcznie wykuwanymi Wakizashi. Podobno tylko kilku ludzi w Japonii para się tym zawodem, co sprawia że ilość tych dzieł jest niezwykle rzadka, a cena jak łatwo się domyśleć, odwrotnie proporcjonalna.
            Wspomniany sklep znajdował się w kilka przecznic od firmy. Kisame skręcił w prawo, gdzie znajdował się duży parking, należący do supermarketu. O tej porze niewiele aut stało tu zaparkowanych, toteż ze znalezieniem miejsca nie było największego problemu. Mężczyzna postawił auto niedaleko wjazdu, po czym energicznie opuścił pojazd. Ledwo zdążył zamknąć drzwiczki, gdy nagle usłyszał gruby, męski głos za plecami.
            - Hoshigaki Kisame?
            Mężczyzna zaskoczony odwrócił się do właściciela głosu. Był nim wysoki, szczupły brunet z krótko przyciętymi włosami, charakterystycznymi, krzaczastymi brwiami. Oczy jego zdradzały wielką determinację.
            - Tak. O co chodzi?
            - Jest pan aresztowany pod zarzutem współpracy dla organizacji przestępczej Akatsuki – Gai wyciągnął pistolet i wymierzył nim w kierunku Kisame – masz prawo do odmówienia składania zeznań…
            Kisame stał niczym rażony piorunem. W jego głowie w jednej chwili pojawił się mętlik. Czy ten gość, który stał przed nim, żartuje? Akatsuki organizacją przestępczą? Skąd on to wie?
            Nim się zorientował Gai podszedł do niego. Chwycił jego dłoń i lekko wykręcił do tyłu. Czy to zimny powiew wiatru, czy lekki ból w ramieniu, coś sprawiło, że nagły impuls przeszedł przez umysł Kisame. W jednej chwili odzyskał władzę nad ciałem. Maito schował broń za pasek, chcąc sięgnąć po kajdanki. Kisame postanowił wykorzystać ten moment. Szybkim ruchem ręki, wydobył ją z uchwytu i niemal od razu posłał silne kopnięcie w kierunku zaskoczonego Gaia. Policjant zdążył tylko zablokować cios, który silny, pozbawił go na chwilę równowagi.
            Przestępca wykorzystał okazję i puścił się pędem, co sił w nogach przez parking w kierunku pobliskich bloków.
            - Stój! Bo strzelam! – krzyknął za nim Gai i w jednej chwili wyciągnął broń. Wymierzył i miał już strzelić, jednak przypomniał sobie rozkaz Ibikiego, który brzmiał wyraźnie „żadnej broni”.
            Gai zaklął cicho i schowawszy broń do kabury, popędził ile sił w nogach za zbiegiem.
            Kisame był dobre dwieście metrów przed Gaiem. Szybkim tempem zbliżał się do bloków między, którymi liczył się ukryć na jakiś czas, po czym wróciłby do samochodu i zawiadomił resztę. Był zły na siebie o to, że zostawił komórkę w samochodzie. Mężczyzna odwrócił się na chwilę za siebie i z przerażeniem dostrzegł, że biegnący za nim policjant pędzi ku niemu niczym rodowity sprinter. Z każdą kolejną sekundą dystans między nimi malał. Kisame odwrócił z powrotem głowę. Chciał przyspieszyć, ale ciężkie zimowe buty i płaszcz skutecznie mu to uniemożliwiały.
            Gai tymczasem pędził jak szalony. Po drodze zrzucił z siebie policyjną kapotę i biegł w samym swetrze. W przeciwieństwie do Kisame, jego kroki były lekkie i długie. Niestety pomimo świetnego przygotowania fizycznego, nie udało mu się dogonić przestępcy przed blokami.
            Kisame , gdy tylko minął pierwsze budynki, od razu skręcił w lewo skrywając się za jednym z nich. Ponieważ chodniki były nie odśnieżone i bieganie po nich było praktycznie niemożliwe, przeskoczył dużą zaspę śniegu i teraz biegł po jednej z osiedlowych uliczek. Co chwila oglądał się za siebie i dostrzegł, jak ścigający go funkcjonariusz wypada zza bloku. Gai przez chwilę się rozglądał i gdy tylko dostrzegł uciekiniera, popędził za nim.
            - To jakieś jaja, ten gość musi być na dopingu – pomyślał Kisame. Pędził ile tylko miał sił w nogach. Płuca paliły go niemiłosiernie. Każdy kolejnych oddech sprawiał coraz większy ból w piersiach. Do ulicy, którą biegł, dochodziła kolejna, mniejsza. Wiedząc, że na prostej drodze nie ma szans, skręcił w boczną uliczkę. Po raz kolejny odwrócił się za siebie. Gai właśnie wyłaniał się zza skrzyżowania. Odległość, która ich dzieliła, stopniała teraz do kilkunastu metrów.
            Kisame odwracał z powrotem głowę i w tej chwili jego uszu dobiegł odgłos klaksonu. Nie zauważył, jak wbiegł na skrzyżowanie dwóch ulic, na który wjeżdżała właśnie biała furgonetka dostawcza. Kierowca samochodu z całych sił nadusił pedał hamulca, jednak Kisame wbiegł mu dosłownie pod koła. Ciało, mężczyzny niczym bezwładny worek odbił się od samochodu i potoczyło parę metrów dalej. Furgonetka sunęła po oblodzonej drodze wprost na Kisame. Ten leżał oszołomiony i gdy w końcu dotarło do niego co się stało, koło samochodu wjechało na jego czaszkę miażdżąc ją u nasady.
            - Jasna cholera! – Krzyknął Gai, gdy tylko dobiegł.
            Mężczyzna opadł na kolana, tuż przed ciałem, który wstrząsały pośmiertne konwulsje.

* * *

            Gdy w grę wchodzi silny przeciwnik albo istnieje ryzyko, że jeden z członków ściganej organizacji na wskutek przecieku o zasadzce może uciec, policja stosuje metodę równoległych ataków. Na podstawie obserwacji przestępców, opracowywany jest szczegółowy plan dnia podejrzanych według, którego później dokonywany jest dalszy plan działania. Atak różnych jednostek zostaje zsynchronizowany, aby żaden z przestępców nie miał czasu ostrzec innych. Grupa Ibikiego, stanowiąca 4-osobowy zespół, podjęła właśnie działania, mające na celu unieszkodliwienie potencjalnie, największego zagrożenia ze strony Akatsuki. Podczas gdy Gai był zajęty Kisame, Kakashi w tym czasie obserwował swój cel jakim była postać Zabuzy.
            Momochi był doskonale znany jednostkom ochrony pogranicza. Niejednokrotnie wymykał się z ich zasadzek lub nawet gdy udało się go pochwycić, z braku dowodów był wypuszczany po kilku dniach. Kakashi, który służył w dawnym KOP (Korpus Ochrony Pogranicza) do dziś zachował kontakty, dzięki którym miał dostęp do bardziej poufnych informacji. Gdy dowiedział się, że członkiem Akatsuki został Zabuza, którego nazwisko było dość znane w świecie policyjnym, Hatake bez chwili wahania wykorzystał swoje kontakty, aby dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Niestety w przypadku Momochiego, na niewiele się to zdało. Teczki jego mimo, że pokaźne nie zawierały żadnych przydatnych informacji. Każda kolejna była niemal kopią poprzedniej. Oskarżenie o przemyt alkoholu, oskarżenie o przemyt ludzi, oskarżenie... same oskarżenia i ani jednej udowodnionej winy.
            Kakashi siedział w swoim samochodzie nieopodal domu podejrzanego. Zaparkował tak, aby mieć pewność, że ten nie będzie go widział ze swojego domu, ale jednocześnie tak, aby samemu móc zauważyć kiedy wyjdzie i podążyć za nim. Osiedle, na którym mieszkał Zabuza, było niewielkie. Składało się z kilku domków jednorodzinnych, toteż na szczęście dla policjanta, szybko przeprowadzona akcja, mogła się odbyć bez zbędnego rozgłosu.
            To co martwiło siwowłosego, to fakt, że tak naprawdę na Zabuze nie mieli nic. Wszystkie faktury, które chłopcy im dostarczyli mogły obciążyć każdego, kto pracował w firmie w momencie gdy były sporządzane. Jeśli Akatsuki starała się zachować pozory normalności, to na pewno sporządzali odpowiednie umowy. Dotyczyło to także umowy o zatrudnienie. W jednej z takich umów, która dotyczyła Zabuzy widnieje data oficjalnego jego przyjęcia. Ta z kolei była znacznie późniejsza niż data sporządzonych faktur. Ibiki liczył na blef, że przyciśnięty do muru Momochi sam się ugnie. Kakashi był jednak innego zdania. Wszyscy wiedzieli, że Zabuza odpowiada za szereg zabójstw, wyłudzeń, kradzieży, wszyscy, ale co z tego, skoro każdy sąd odrzucał wszelkie dowody jako nie wystarczające i wpisywał w akta znana formułkę „brak dowodów”.
            Kakashi wyrwał się ze swojego zamyślenia. Oto bowiem Zabuza opuszczał swoja posiadłość i powolnym krokiem zmierzał w sobie znanym kierunku. Kakashi wysiadł z samochodu, zamknął drzwi i ruszył za podejrzanym, starając się go nie zgubić, ale także samemu nie zostać zauważonym.
            Delikatny śnieg, który prószył z nieba oraz wiejący w twarz wiatr, zagłuszał odgłosy skrzypiącego śniegu, które Kakashi wywoływał każdym swoim krokiem. Szli dość długo. Zabuza zdawało się, nie dostrzegał ani trochę, że ktoś za nim podąża. Spacerował jakby nigdy nic, nie zwracając najmniejszej uwagi na pogarszającą się pogodę. Kakashi, który podążał za nim w odległości około pięćdziesięciu kroków, czekał aż oddalą się na tyle daleko, że bez obawy o świadków, zatrzyma podejrzanego. Ku jego szczęściu Zabuza kierował się w stronę pobliskiego lasu. Hatake przez moment zastanawiał się, czego on może tam szukać w taką pogodę. W końcu zeszli z chodnika, na śnieg. Latem pewnie była tutaj polna droga, która prowadziła do pobliskiej kniei, ale teraz brodzili po łydki w śniegu.
            Gdy oddalili się kilkanaście metrów od osiedla, Kakashi spojrzał za siebie. Stwierdziwszy, że może wreszcie działać, przyspieszył kroku. Odległość między nim, a Zabuzą znacznie się zmniejszyła. Mężczyzna dobył pistoletu. Miał już zatrzymać przestępcę, gdy ten nagle sam stanął i nie odwracając do policjanta, pierwszy się odezwał.
            - Chciałeś czegoś psie?
            - ... – Kakashi spojrzał zaskoczony na Momochiego, który powoli odwracał się w jego stronę.
            - Od początku wiedziałem, że łazisz za mną. Całkiem sprytnie. Postawiłeś wóz tak, aby nie widział cię z domu. Pech chciał, że kamera, która znajduje się na moim ogrodzeniu, ma bardzo dobry wgląd na to, co się dzieje na ulicy.
            - Skoro wiedziałeś, to dlaczego nie wyszedłeś tylnim wyjściem? – spytał spokojnie Kakashi, gdy pierwsze wrażenie minęło.
            - A po co? Grozi mi coś?
            - Jesteś aresztowany, za pracę w organizacji przestępczej – odparł Hatake, jednak nawet on wiedział, jak śmieszny jest to zarzut.
            Zabuza nic nie odpowiedział, a jedynie roześmiał się, spoglądając na bezradnego policjanta.
            - Doprawdy, żebyś mógł siebie teraz zobaczyć – rzekł Momochi, gdy już przestał się śmiać – i kogo chcesz nabrać? Nic na mnie nie masz psie.
            - Powiedziałem...
            - Tak...  tak, że jestem oskarżony – Zabuza machnął ręką – wiesz ile razy to słyszałem? Setki, od takich jak ty, którzy służą prawu. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że to samo prawo, zapewnia mi domniemanie niewinności. Jeżeli uznajesz mnie za winnego, to przedstaw jakieś dowody.
            Zabuza wyciągnął demonstracyjnie ręce do przodu.
            - Proszę, zaaresztuj mnie. Macie prawo zatrzymać każdego na dwie doby. Ale potem będziecie mnie musieli wypuścić i co wtedy?
            Kakashi milczał. Doskonale znał regulamin i wiedział, że to nie ma sensu. Dlaczego Ibiki uparł się, aby zatrzymać Zabuzę, mimo iż nie ma ku temu podstaw?
            - No więc jak będzie? – Zabuza dalej trzymał ręce wyciągnięte przed siebie.
            Hatake nic nie odpowiedział. Opuścił broń, jednak nie schował jej do kabury.
            - Tak myślałem – Zabuza opuścił ręce i schował do kieszeni – wynoś się i jeśli następnym razem będziesz czegoś chciał, to lepiej dla ciebie jeśli przyjdziesz z nakazem. A teraz jeśli pozwolisz, będę kontynuował swój spacer.
            Po tych słowach Zabuza odwrócił się i ruszył dalej. Kakashi przez chwilę stał i wpatrywał się w oddalającą się postać mężczyzny. Zatem dlatego Momochi szedł tutaj. Bawił się z nim. Drwił sobie z prawa, drwił z niego, drwił z całej policji. Kakashi nie czuł złości. Za dużo już przeżył, w walce z przestępczością, aby dziwić się czemukolwiek. Wiedział jednak, że ten który właśnie się oddalał, to groźny przestępca. Jeden z najgorszych typów, jacy chodzili po tej ziemi. Wiedział także, że nie może pozwolić mu odejść.
            Zabuza szedł powolnym krokiem i skręcił właśnie w stronę osiedla. Był zadowolony z siebie. Każda, nawet najdrobniejsza wygrana utarczka z przedstawicielami instytucji policji, napawała go olbrzymią radością. System był tak beznadziejnie słaby i Zabuza wykorzystywał to bez wahania. W pewnym momencie, gdy tak szedł, usłyszał za sobą czyjeś kroki. Co za namolny pies, pomyślał. Miał się już odwrócić i posłać do wszystkich diabłów, gdy poczuł silne uderzenie czymś twardym w tył głowy. W jednej chwili cały świat zawirował, biały śnieg, który go otaczał ze wszystkich stron, zniknął i zapanowała ciemność.

* * *

            Zabuza powoli dochodził do siebie. Przez jego ciało przenikały dreszcze. Chciał się odruchowo opatulić płaszczem, jednak coś blokowało jego ręce. Przez chwilę siedział jeszcze lekko otępiały, aż powoli zaczął odzyskiwać władzę nad ciałem i ostrość postrzegania.
            Zorientował się, że siedzi na śniegu, oparty o stary betonowy słup, przez który kiedyś przechodziły linie wysokiego napięcia. Miejsce, w którym się znajdował, było między lasem obok jego osiedla, a stacją przeładunkową, do której codziennie zajeżdżały pociągi z setkami ton węgla, i który był następnie rozdzielany, do dalszej wyprawy. Zabuza poruszył rękoma i dopiero teraz poczuł zimny metal na nadgarstku. Przykuty kajdankami do słupa, siedział na śniegu.
            - Co do cholery?! – warknął.
            - Obudziłeś się wreszcie…
            Zabuza spojrzał w kierunku skąd dochodzi głos i poznał policjanta, którego spotkał wcześniej.
            - Ty cholerny psie! Wypuść mnie!
            Kakashi stał oparty o maskę samochodu i czytał jakąś książkę. Gdy Zabuza dał wyraz swojemu niezadowoleniu, schował lekturę do kieszeni i spokojnym krokiem podszedł do przestępcy.
            - Powiedziałem wypuść mnie! – Zabuza usiłował wstać.
            Hatake podszedł bliżej i chwyciwszy jedną ręką Zabuzę, za kołnierz płaszcza, pomógł mu wstać.
            - Pożałujesz tego! – groził rozwścieczony Zabuza.
            - Już żałuję… - odparł Kakashi beznamiętnie. Jego wzrok co prawda skierowany na przestępcę, zdawał się być nieobecny – żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej.
            - Co ty pierdolisz?!
            - Pamiętasz rok 1999? Strzelanina na granicy, w której zginęło kilkoro celników? Głośna sprawa. Od tego czasu, wprowadzono zaostrzone przepisy, co do kontroli granic.
            - Możliwe i co w związku z tym?
            - Pamiętasz kto zginął?
            - A skąd do diabła mam wiedzieć?!
            - Byłeś jednym z głównych podejrzanych.
            - Wielkie mi co – Zabuza zaśmiał się – byłem podejrzany setki razy i co z tego? Nigdy nic na mnie nie potrafiliście znaleźć!
            Kakashi milczał.
            - Chcesz mnie wrobić? Próbuj, może ci się uda! Żałośni jesteście. Wy stróże prawa!
            Hatake dalej się nie odzywał, jedynie przyglądał się przestępcy.
            - Bronisz systemu, który przestępcom pozwala działać bezkarnie. Działacie według zasad, a ludzie się z was śmieją, że jesteście bezradni.
            - …
            - Milczysz?! I słusznie! W końcu co możesz zrobić, regulamin to idealny kaganiec dla was. A teraz, wypuść mnie!
            - …
            - Wypuść, słyszysz?! To może nie doniosę na ciebie!
            Kakashi dał kilka kroków w tyłu, po czym odwrócił się plecami do Zabuzy i ruszył w kierunku samochodu.
            - Dokąd to?! Hej!! Gdzie leziesz psie?! Wypuść mnie!
            Wrzaski Zabuzy brzęczały w uszach Kakashiego. Bandzior miał rację, nic na niego nie mają. Prawo nakazuje go wypuścić. „Tylko śmieć nie przestrzega prawa”, tą regułę wpajano im na szkoleniach. Może i racja, ale ktoś kto pozwala, aby niewinnym ludziom działa się krzywda, ktoś kto zapomina o najbliższych, jest jeszcze większym śmieciem.
            Kakashi wsiadł do auta i zapuścił silnik. Chwilę jeszcze przypatrywał się Zabuzie, który miotał się, przykuty do betonowego słupa. Wrzucił wsteczny bieg i samochód powoli zaczął się oddalać.
            - Gdzie kurwa?! – Momochi wrzeszczał na całe gardło, jednak jego głos niknął w puszystym śniegu, który spadał z nieba.
            Kakashi odjechał na ponad dwieście metrów i zatrzymał auto, jednak nie wyłączał silnika. Długi czas wpatrywał się przed siebie. Zabuza dalej szarpał rękoma, chcąc uwolnić się z kajdanek, jednak bezskutecznie.
            Mężczyzna westchnął cicho i wrzucił pierwszy bieg, po czym z całych sił nadusił pedał gazu. Koła zabuksowały niczym oszalałe. Samochód przez długi czas stał w miejscu, aż w końcu ruszył w kierunku Zabuzy.
            Momochi, gdy tylko dostrzegł auto pędzące w jego stronę, w jednej chwili zbladł i poczuł się jak sparaliżowany.
            - Co on kurwa robi?!
            Tylko to pytanie, zdążyło mu przebiec przez myśl, gdyż w następnej chwili rozpędzone auto wjechało prosto w niego, wgniatając go w betonowy słup. Przestępca zachowując pełną świadomość, czuł jak metalowy potwór wbija mu się w klatkę piersiową i łamie żebra niczym zapałki. Czuł jak pod naciskiem bestii, betonowy słup pęka, a wraz z nim jego kręgosłup. Impet z jakim auto wpadło na niego, sprawił że Zabuze w jednej chwili został niemal całkowicie przepołowiony, a to co zostało z jego korpusu, zostało zespolone z betonowym słupem z jednej strony i resztkami maski samochodu z drugiej.
            Samochód na ostatnim odcinku trafił na wybój i poleciał nieznacznie w górę, dlatego też przedni zderzak wbił się w brzuch przestępcy. Hatake, który w ostatniej chwili wyskoczył z auta, upadł na ziemie, zasłaniając rękoma głowę i przetoczył się dobre kilkanaście metrów nim się zatrzymał. W międzyczasie rozległ się potężny huk po okolicy, podrywając wszystkie ptaki do lotu. Hatake leżał tak dobre kilka minut. Czuł jak wszystkie kości go bolą, mimo że gruba warstwa śniegu zamortyzowała upadek. Powoli podnosił się z ziemi. Mięśnie paliły go niemiłosiernie toteż w pierwszej chwili omal się nie przewrócił. Starając się utrzymać równowagę, chwiejnym krokiem zbliżył się do martwego już Zabuzy.
            Zmiażdżone ciało tkwiło między stalą, a betonem. Twarz nienaturalnie wykrzywiona, ukazywała jak potężny ból przeszywał ciało jej właściciela w ostatnich sekundach życia.
            Hatake przyglądał się zwłokom, po czym wyjął z kieszeni złożoną na cztery fotografię. Rozłożył ją i z papieru spojrzała na niego uśmiechnięta kobieta o brązowych włosach. Z tyłu fotografii, było napisane jej imię Rin.
            Podszedł do samochodu i z trudem otworzył bagażnik, z którego wyjął niewielkich rozmiarów kanister z benzyną. Otworzył go i przez rozbitą szybę wylał zawartość na przednie siedzenie. Benzyny nie było dużo, bo około pół litra. Gdy skończył wrzucił kanister do środka.
            W dalszym ciągu trzymając zdjęcie w prawej ręce, lewą sięgnął do kieszeni, z której wydobył metalową zapalniczkę, na benzynę, którą odpalił. Pomarańczowy ogień tlił się na knocie i delikatnie tańczył, muskany lekkimi podmuchami wiatru.
            Kakashi ostatni raz spojrzał na fotografię, po czym przesunął ją nad ogień. Papier zajął się po krótkiej chwili. Gdy połowa fotografii uszła wraz z dymem, Hatake wrzucił pozostałość do samochodu. W jednej chwili przednie siedzenie zajęło się ogniem, który szybko rozszedł się po tapicerce i sąsiednim siedzeniu.
            Mężczyzna przez krótki czas przyglądał się jak płomienie pożerają wnętrze auta. Następnie podszedł do ciała, zdjął kajdanki z nadgarstków i schował je do kiszenie spodni. Miało być bez broni – pomyślał, po czym zaczął się oddalać powolnym krokiem, pozostawiając za sobą nie tylko zmiażdżone ciało przestępcy, ale także duży kawałek swojej przeszłości.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
        Na dziś to tyle. Rozdział nieco dłuższy niż zwykle. Przyznam, że końcówka powstała całkiem niedawno. Nie chciałem jakiegoś typowego zakończenia dla kryminałów, ale także i zakończenia w stylu "Naruto", gdzie walka toczyłaby się przez kilka stron. Mam nadzieję, że pomysł przypadł wam do gustu. Wszelka krytyka jak najbardziej chętnie widziana :)
         Następny rozdział za tydzień tradycyjnie (8 listopada), a w nim: Ibiki, Itachi, Naruto i Sasuke, czyli starcie z Akatsuki ciąg dalszy.
       Do zobaczenia za tydzień!

6 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak w wstepie przeczytałam, że nie bedzie głównych bohaterów to sobie pomyślałam "kurde ale lipa" ale po przeczytaniu calego rozdziału cofam swoje myśli. Rozdział jest genialny dużą część czytałam z otwartą ze zdziwienia buzią, a to co zrobił Kakashi to już w ogóle szok... Nie wiem co jeszcze mogę napisać... Pozdrawiam, życzę weny i dużo wolnego czasu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział super , genialny szkoda tylko że bez NaruHina heh, no nie moge się doczekać co będzie dalej a i mam pytanie do autora czy relacje pomiędzy bohaterami są takie same ja w mandze ? Jeśli tak to Naruto jest spokrewniony z Nagato heh fajnie by było heh :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa :) Co do Twojego pytania, to z mangi zostały zaczerpnięte postacie, jednak relacje tutaj nie do końca odzwierciedlają te z mangi. Np. Jiraya jest tutaj wujkiem Naruto. W każdym razie Nagato nie jest z klanu Uzumaki :)

      Usuń
    2. wielka szkoda :( coż tu może nie jest ale w mandze to on pochodzi z klanu Uzumaki :)

      Usuń
  4. Jak zwykle potrafisz zachwycić człowieka! Świetny rozdział, oby tak dalej :) Czekam z niecierpliwością do kolejnej soboty mam nadzieje ze w następnym rozdziale powrócą nasi ulubieni bohaterowie. Pozdrawiam serdecznie ;)

    OdpowiedzUsuń