Witam moim drodzy. Dni coraz krótsze, noce coraz chłodniejsze. Nic tylko siedzieć w cieple swojego domu. Aby wam umilić ten czas, przedstawiam kolejny rozdział naszej powieści. Dziś trochę w innej formie niż zwykle. Nie będzie naszych głównych młodych bohaterów, za to fani Kakashiego znajdą coś dla siebie. Jest to jeden z nielicznych rozdziałów, których koncepcje zmieniałem wielokrotnie i właściwie powstawał na bieżąco (szczególnie końcówka). Bardzo proszę o opinie :)
Zapraszam do lektury!
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Nieopodal
rogatek miasta Konoha, w lesie, stała ciemna furgonetka. O tak późnej porze,
mimo białego śniegu zalegającego las, samochód był praktycznie niewidoczny. W
środku, w tylnej części samochodu siedziało czterech mężczyzn na niewysokich
taboretach. Za stół robiła stara opona z położoną na niej drewnianą planszą.
Pomieszczenie rozświetlały dwa silne reflektory zawieszone tuż nad ich głowami,
podłączone pod dodatkowy akumulator. To prowizoryczne, ruchome centrum
dowodzenia stanowiło idealną kryjówkę dla policjantów zajmujących się sprawą
Akatsuki.
Itachi,
który dostarczył właśnie dokumenty, siedział spokojnie oparty o ścianę
samochodu. Na dworze panował niepodzielnie mróz, toteż funkcjonariusze byli
odziani w grube zimowe kurtki. Ibiki, Kakashi i Gai wertowali kartki, ale i bez
tego wiedzieli już, że mają mocne podstawy, aby móc zacząć działać.
-
Chłopcy spisali się na medal – rzekł pierwszy komendant, odłożywszy dokumenty
na stolik – naprawdę, z tego co opowiadałeś, Akatsuki miało potężne
zabezpieczenia, a oni dali radę je sforsować.
-
Młodość – Gai zabrał głos – jestem ciekaw, jak tego dokonali.
-
Gdy to się skończy, chętnie ich poznam i wysłucham, jak tego dokonali. Panowie,
teraz nasza kolei. Skupmy się na działaniu. Kakashi.
-
Z całej szajki Kakuzu i Hidan przestali stanowić zagrożenie. Samobójstwo tego
drugiego na szczęście nie rozeszło się dalej. Aktualnie mamy dowody obciążające
Zetsu i Nagato, prezesa kompani jeśli mowa o zabójstwach. Całą resztę można na
chwilę obecną wsadzić za malwersacje podatkowe. Niewiele, ale biorąc pod uwagę
z jak beznadziejnego punktu zaczynaliśmy, uważam to za ogromny postęp.
Proponuję, abyśmy na początku skupili się na zatrzymaniu Zetsu. Póki jego nie
zdejmiemy, będziemy musieli dalej bawić się w konspiracje.
-
Słusznie – Ibiki pokiwał głową – panowie, czy macie jakieś pytania lub uwagi?
Zarówna
Gai jak i Itachi pokręcili przecząco głowami.
-
W takim razie Zetsu idzie na pierwszy ogień. Zajmę się tym osobiście. Robota
musi być przeprowadzona szybko. Wiem już, kto nadał nam Zetsu. Postaram się
uruchomić wszelkie kontakty, aby informacja o zatrzymaniu naszego byłego już
inspektora, dotarła do tej osoby jak najpóźniej. Resztę zostawiam wam.
-
Jakieś wytyczne panie komendancie? – Itachi zabrał głos.
-
Tak. Żadnej broni. Itachi, jako nasz człowiek w Akatsuki zadbaj zawczasu o to,
aby gdy wkroczycie do akcji, wszelka broń zniknęła z budynku.
-
Tak jest. Znam miejsca gdzie chowają takie zabawki.
-
Doskonale. Co do zatrzymań, nie urządzimy dużej akcji. Będziemy skupiać się na
każdym pojedynczo. Kakashi zajmiesz się na początku Zabuzą. Gai ty odpowiadasz
za Kisame. Itachi twoim celem będzie Orochimaru. Z tego co opowiadałeś, ci
trzej wymienieni są najbardziej niebezpieczni, dlatego skupimy się na nich.
-
A co z Nagato szefie? Pozwolimy, żeby ten bandyta uciekł? – Gai poruszył się
nerwowo na miejscu.
-
Nagato będzie pod moją obserwacją. Pamiętajcie, działamy tylko wtedy gdy
złapiemy Zetsu. Co do reszty, przydzielę zaufanych ludzi.
-
Niech się zacznie przygoda! – Gai omal nie wystrzelił ze swojego miejsca, na
szczęście Kakashi go w porę powstrzymał.
-
Niech to się już skończy – Ibiki pokręcił zrezygnowany głową.
* * *
Tego
dnia członkowie Akatsuki pierwszy raz, odkąd prowadzą swoją działalność, widzieli
swojego lidera tak zdenerwowanego. Nagato przechadzał się nerwowo po
pomieszczeniu, ciskając gromami z oczu. Na spotkaniu nie zjawili się wszyscy.
Brak było Zetsu, Zabuzy, Kisame oraz Konan. Akari, Itachi i Orochimaru
przyglądali się liderowi z grobowymi minami.
-
Do diabła! To co się u licha dzieje!? – grzmiał
-
Nagato... uspokój się – rzekła niepewnie Akari.
-
Jak się mam uspokoić? – przystanął i mimo iż zwracał się do kobiety, objął
spojrzeniem wszystkich – Najpierw Hidan i Kakuzu zapadli się pod ziemię, potem
ten alarm pożarowy w firmie, brak wieści od Zetsu, a teraz reszta gdzieś nagle
zniknęła! Czy ktoś może powiedzieć mi do diabła, co się dzieje?!
Wszyscy
skierowali wzrok na Itachiego, który stał oparty o stół.
-
Nie mam kontaktu z Zetsu, nie wiem co się stało. Mówił, że chce się zająć
zniknięciem Hidana i Kakuzu. Od tego momentu nie spotkaliśmy się.
Nagato
machnął ręką i strącił szklankę z trunkiem, która stała przed nim na parapecie.
Naczynie nie rozbiło się, a jedynie potoczyło po miękkim dywanie, gubiąc swoją
zawartość po drodze.
-
Nagato proszę... – kobieta dala krok do przodu.
Mężczyzna
wziął głęboki oddech i stanął oparty o parapet, plecami do pozostałych.
Orochimaru, przez cały czas nic się nie odzywał. Spoglądał co chwilę to na
lidera, to na Itachiego. Uchiha czuł jego chłodne spojrzenie na sobie, jednak
nie reagował. Wiedział doskonale, że Orochimaru obserwuje każdy jego ruch,
jednak mimo zawziętości tego „natrętnego węża”, wywiązał się ze swojego
zadania. Broń, która znajdowała się w skrytce, o której zresztą dowiedział się
kiedyś przypadkiem, została podmieniona na repliki. Było oczywiście ryzyko, że
to nie było jedyne ich uzbrojenie, dlatego też postanowił trzymać się blisko
grupy. To co go zastanawiało teraz, to pytanie czy brak pozostałych wynika z
faktu, że Kakashi, Gai i Ibiki zaczęli już działać?
Nie
zdążył sobie odpowiedzieć na to pytanie, gdyż w tym momencie do gabinetu weszła
Konan. Kobieta ciężko oddychała. Sprawiała wrażenie roztrzęsionej, wręcz
przerażonej.
-
Konan! – lider odwrócił się w jej kierunku – co się stało?!
Można
było odnieść wrażenie, że cała złość w jednej chwili z niego uszła. Kobieta
dała kilka kroków naprzód. Podeszła do stołu i ciężko opadła na krzesło.
Wszyscy przyglądali się jej z ciekawością. Każdy zadawał sobie pytanie, co
mogło ją tak przerazić.
-
Konan – Akari podeszła do kobiety i usiadła przy niej – co się stało?
-
Kisame...
-
Co z nim?
-
On... on nie żyje...
* * *
Konan
szykowała się do wyjścia. Zastanawiała się, co może być przyczyną dzisiejszego
zebrania. Przez telefon dało się wyczuć, że Nagato jest zdenerwowany, a taka
sytuacja zdarza się naprawdę rzadko. Kobieta chwyciła torebkę, po czym szybko
opuściła mieszkanie. Samochód jej stał zaparkowany pod domem. Szybko wsiadła do
niego i uruchomiła silnik. Do pracy zawsze jechała samochodem niecałe dziesięć
minut. Jednak dzisiaj, ze względu na słabą pogodę, ruch w mieście był niemal
sparaliżowany. Co bystrzejszy kierowca omijał korki bocznymi ulicami, jednak
miasto zdawało się nie zamieszkiwać zbyt wiele takich jednostek, toteż główne
ulicy były zapchane autami, które wlokły się w olbrzymim ogonie.
Konan,
gdy tylko nadarzyła się okazja, jako jedna z tych nielicznych skręciła w taką
uliczkę właśnie. Każdy kierowca w takiej sytuacji wciskał mocniej pedał gazu,
chcąc nadgonić stracony w korkach czas. Kobieta nieznacznie przyspieszyła. Koła
boksowały po śniegu i samochód sunął do przodu. W jej głowie ciągle brzmiał
surowy ton Nagato, który wzywał ją na zebranie. O co mogło chodzić? Była tak zajęta swoimi myślami, że omal nie
uderzyła w tyłu pojazdu, który stał przed nią na środku skrzyżowania.
Z
całych sił nacisnęła hamulec. Koła zatrzymały się, jednak auto jeszcze dobre
kilkanaście metrów sunął po drodze, zatrzymując się dosłownie o milimetry przed
białym samochodem dostawczym.
Zdenerwowana
Konan wysiadła z samochodu i z przekleństwami na ustach ruszyła na przód.
-
Cholerny wariacie! Co ty sobie wyobrażasz, tak stawać na środku drogi!?
Mężczyzna
średniego wzrostu, ubrany w grubą zimową kurtkę niebieskiego koloru stał obok
swojego auta, plecami do kobiety. Zdawało się, że w ogóle nie słyszał krzyku
Konan.
-
Głuchy jesteś?!
Konan
podeszła bliżej. Już miała chwycić mężczyznę za poły kurtki, gdy nagle
spojrzała przed siebie. Tuż przed samochodem leżało ciało. Kobieta zamarła. Nie
dostrzegła nawet, że kilka osób z okolicznego bloku także przygląda się
zdarzeniu.
-
To straszne, taki młody… - szeptały kobiety między sobą.
-
Wariat, wybiegł na ulicę – szeptali mężczyźni.
Konan
podeszła bliżej. Nie wiedziała czemu, ale poczuła, że musi dokładnie dowiedzieć
się, co się stało. Gdy była już niemal przy ciele, odsunął ją jakiś wysoki
mężczyzna, podający się za policjanta. Kobieta nie przyglądała mu się uważnie.
Zdążyła tylko dostrzec, że ma ciemne włosy i ubrany był tylko w zielony sweter
i dżinsy.
-
Proszę się odsunąć! – nawoływał do co poniektórych gapiów, którzy za bardzo
zbliżyli się do ciała – proszę się odsunąć powiedział! Proszę zrobić miejsce,
ambulans zaraz przyjedzie.
Kobieta
odsunęła się o dwa kroki i stanęła tak, aby móc się przyjrzeć. Ciało leżało na
drodze. Oblepione było brudnym śniegiem, który dodatkowo zaczął przesiąkać
krwią denata. Ułożone było w ten sposób, że głowa znajdowała się pod
samochodem, a ręce były wykrzywione w nienaturalnej pozie.
Konan
poniosła wzrok na kierowcę furgonetki. Mężczyzna w średnim wieku, którego twarz
zdobił siwy wąs, był blady niczym płótno. Dopiero teraz dostrzegła jak cały się
trzęsie i bynajmniej nie z zimna. Szybko zmiarkowała, że to on przejechał tego
człowieka. Najpewniej spieszył się, podobnie jak i ona, gość wyskoczył mu przed
maskę samochodu i trup gotowy.
Miała
już odejść i wrócić do swojego samochodu, gdy pewien szczegół przykuł jej
uwagę. W pierwszej chwili myślała, że się jej tylko wydaje. Mężczyzna, który
leżał teraz martwy na drodze, ubrany był w czarny płaszcza. Do ubrania
przylegała warstwa śniegu, jednak kobiecie udało się dostrzec znajomy symbol,
na jego plecach. Była to czerwona chmura w białej obwolucie. Dokładnie taki sam
symbol, jaki widnieje w logo firmy Akatsuki.
-
To nie możliwe – pomyślała i dała pół
krok na przód.
-
Proszę się osunąć – upomniał ją policjant w zielonym swetrze.
Nie
zważając na słowa funkcjonariusza, Konan kucnęła, chcąc przyjrzeć się twarzy
zmarłego. Było to niezwykle trudne, gdyż głowa była niemal całkowicie
zmiażdżona. Czerwona masa wypływała prosto ze skroni, zalewając resztę w taki
sposób, że nie sposób było dopatrzyć się jakichkolwiek szczegółów.
Konan
wytężyła wzrok. Widok nie robił na niej wrażenie. Nie raz widziała „dzieła” Hidana,
więc zdążyła już się przyzwyczaić do tego typu widoku.
W
pewnym momencie kobieta zamarła. W tej bezładnej masie kości, żył, mięśni i
włosów, która kiedyś tworzyła czyjąś głowę, Konan udało się dostrzec pewien
szczegół. Nie było mowy o pomyłce, mimo że czaszka była w połowie zmiażdżona,
szczęka – wykrzywiona w grymasie potężnego bólu – pozostała niezmieniona.
Otwarta żuchwa spoglądała w kierunku kobiety, ukazując ostre, spiłowane w
trójkąty zęby.
* * *
Nie
świadomy swojego losu Kisame, wychodził właśnie ze swojej posiadłości, która
znajdowała się na obrzeżach miasta. Wsiadł do nowego mercedesa granatowej
barwy, który wyjącym silnikiem obwieszczał swoją oboczność i ruszył w kierunku,
gdzie znajdowała się siedziba Akatsuki. Po drodze postanowił jeszcze odwiedzić
pobliski sklep z bronią. Kisame był fanatykiem białej broni. W jego domu,
wszystkie ściany przyozdobione były najprzeróżniejszymi reprezentantami oręża
ręcznego. Miecze, piki, halabardy, kindżały, ale najbardziej mężczyzna był
dumny ze swojej kolekcji sztyletów, która wisiała w salonie nad drzwiami.
Kisame
sprowadzał broń z różnych zakątków świata, nie szczędząc przy tym gotówki,
której miał sporo dzięki pracy w organizacji. Dziś właśnie, jeszcze przed pracą
postanowił, udać się do sklepu z bronią. Człowiek, który go prowadził zajmował
się sprowadzaniem tego typu rekwizytów dla Kisame.
Mężczyzna
jechał dość szybko, jak na panujące warunki pogodowe. Był niezwykle
podekscytowany, gdyż dzisiaj właśnie miała dotrzeć specjalna przesyłka z
ręcznie wykuwanymi Wakizashi. Podobno tylko kilku ludzi w Japonii para się tym
zawodem, co sprawia że ilość tych dzieł jest niezwykle rzadka, a cena jak łatwo
się domyśleć, odwrotnie proporcjonalna.
Wspomniany
sklep znajdował się w kilka przecznic od firmy. Kisame skręcił w prawo, gdzie
znajdował się duży parking, należący do supermarketu. O tej porze niewiele aut
stało tu zaparkowanych, toteż ze znalezieniem miejsca nie było największego
problemu. Mężczyzna postawił auto niedaleko wjazdu, po czym energicznie opuścił
pojazd. Ledwo zdążył zamknąć drzwiczki, gdy nagle usłyszał gruby, męski głos za
plecami.
-
Hoshigaki Kisame?
Mężczyzna
zaskoczony odwrócił się do właściciela głosu. Był nim wysoki, szczupły brunet z
krótko przyciętymi włosami, charakterystycznymi, krzaczastymi brwiami. Oczy
jego zdradzały wielką determinację.
-
Tak. O co chodzi?
-
Jest pan aresztowany pod zarzutem współpracy dla organizacji przestępczej
Akatsuki – Gai wyciągnął pistolet i wymierzył nim w kierunku Kisame – masz
prawo do odmówienia składania zeznań…
Kisame
stał niczym rażony piorunem. W jego głowie w jednej chwili pojawił się mętlik.
Czy ten gość, który stał przed nim, żartuje? Akatsuki organizacją przestępczą?
Skąd on to wie?
Nim
się zorientował Gai podszedł do niego. Chwycił jego dłoń i lekko wykręcił do
tyłu. Czy to zimny powiew wiatru, czy lekki ból w ramieniu, coś sprawiło, że
nagły impuls przeszedł przez umysł Kisame. W jednej chwili odzyskał władzę nad
ciałem. Maito schował broń za pasek, chcąc sięgnąć po kajdanki. Kisame postanowił
wykorzystać ten moment. Szybkim ruchem ręki, wydobył ją z uchwytu i niemal od
razu posłał silne kopnięcie w kierunku zaskoczonego Gaia. Policjant zdążył
tylko zablokować cios, który silny, pozbawił go na chwilę równowagi.
Przestępca
wykorzystał okazję i puścił się pędem, co sił w nogach przez parking w kierunku
pobliskich bloków.
-
Stój! Bo strzelam! – krzyknął za nim Gai i w jednej chwili wyciągnął broń.
Wymierzył i miał już strzelić, jednak przypomniał sobie rozkaz Ibikiego, który
brzmiał wyraźnie „żadnej broni”.
Gai
zaklął cicho i schowawszy broń do kabury, popędził ile sił w nogach za
zbiegiem.
Kisame
był dobre dwieście metrów przed Gaiem. Szybkim tempem zbliżał się do bloków
między, którymi liczył się ukryć na jakiś czas, po czym wróciłby do samochodu i
zawiadomił resztę. Był zły na siebie o to, że zostawił komórkę w samochodzie.
Mężczyzna odwrócił się na chwilę za siebie i z przerażeniem dostrzegł, że
biegnący za nim policjant pędzi ku niemu niczym rodowity sprinter. Z każdą
kolejną sekundą dystans między nimi malał. Kisame odwrócił z powrotem głowę.
Chciał przyspieszyć, ale ciężkie zimowe buty i płaszcz skutecznie mu to
uniemożliwiały.
Gai
tymczasem pędził jak szalony. Po drodze zrzucił z siebie policyjną kapotę i
biegł w samym swetrze. W przeciwieństwie do Kisame, jego kroki były lekkie i
długie. Niestety pomimo świetnego przygotowania fizycznego, nie udało mu się
dogonić przestępcy przed blokami.
Kisame
, gdy tylko minął pierwsze budynki, od razu skręcił w lewo skrywając się za
jednym z nich. Ponieważ chodniki były nie odśnieżone i bieganie po nich było
praktycznie niemożliwe, przeskoczył dużą zaspę śniegu i teraz biegł po jednej z
osiedlowych uliczek. Co chwila oglądał się za siebie i dostrzegł, jak ścigający
go funkcjonariusz wypada zza bloku. Gai przez chwilę się rozglądał i gdy tylko
dostrzegł uciekiniera, popędził za nim.
-
To jakieś jaja, ten gość musi być na
dopingu – pomyślał Kisame. Pędził ile tylko miał sił w nogach. Płuca paliły
go niemiłosiernie. Każdy kolejnych oddech sprawiał coraz większy ból w
piersiach. Do ulicy, którą biegł, dochodziła kolejna, mniejsza. Wiedząc, że na
prostej drodze nie ma szans, skręcił w boczną uliczkę. Po raz kolejny odwrócił
się za siebie. Gai właśnie wyłaniał się zza skrzyżowania. Odległość, która ich
dzieliła, stopniała teraz do kilkunastu metrów.
Kisame
odwracał z powrotem głowę i w tej chwili jego uszu dobiegł odgłos klaksonu. Nie
zauważył, jak wbiegł na skrzyżowanie dwóch ulic, na który wjeżdżała właśnie
biała furgonetka dostawcza. Kierowca samochodu z całych sił nadusił pedał
hamulca, jednak Kisame wbiegł mu dosłownie pod koła. Ciało, mężczyzny niczym
bezwładny worek odbił się od samochodu i potoczyło parę metrów dalej.
Furgonetka sunęła po oblodzonej drodze wprost na Kisame. Ten leżał oszołomiony
i gdy w końcu dotarło do niego co się stało, koło samochodu wjechało na jego
czaszkę miażdżąc ją u nasady.
-
Jasna cholera! – Krzyknął Gai, gdy tylko dobiegł.
Mężczyzna
opadł na kolana, tuż przed ciałem, który wstrząsały pośmiertne konwulsje.
* * *
Gdy
w grę wchodzi silny przeciwnik albo istnieje ryzyko, że jeden z członków
ściganej organizacji na wskutek przecieku o zasadzce może uciec, policja
stosuje metodę równoległych ataków. Na podstawie obserwacji przestępców,
opracowywany jest szczegółowy plan dnia podejrzanych według, którego później
dokonywany jest dalszy plan działania. Atak różnych jednostek zostaje
zsynchronizowany, aby żaden z przestępców nie miał czasu ostrzec innych. Grupa
Ibikiego, stanowiąca 4-osobowy zespół, podjęła właśnie działania, mające na
celu unieszkodliwienie potencjalnie, największego zagrożenia ze strony
Akatsuki. Podczas gdy Gai był zajęty Kisame, Kakashi w tym czasie obserwował
swój cel jakim była postać Zabuzy.
Momochi
był doskonale znany jednostkom ochrony pogranicza. Niejednokrotnie wymykał się
z ich zasadzek lub nawet gdy udało się go pochwycić, z braku dowodów był
wypuszczany po kilku dniach. Kakashi, który służył w dawnym KOP (Korpus Ochrony
Pogranicza) do dziś zachował kontakty, dzięki którym miał dostęp do bardziej
poufnych informacji. Gdy dowiedział się, że członkiem Akatsuki został Zabuza,
którego nazwisko było dość znane w świecie policyjnym, Hatake bez chwili
wahania wykorzystał swoje kontakty, aby dowiedzieć się o nim jak najwięcej.
Niestety w przypadku Momochiego, na niewiele się to zdało. Teczki jego mimo, że
pokaźne nie zawierały żadnych przydatnych informacji. Każda kolejna była niemal
kopią poprzedniej. Oskarżenie o przemyt alkoholu, oskarżenie o przemyt ludzi,
oskarżenie... same oskarżenia i ani jednej udowodnionej winy.
Kakashi
siedział w swoim samochodzie nieopodal domu podejrzanego. Zaparkował tak, aby
mieć pewność, że ten nie będzie go widział ze swojego domu, ale jednocześnie
tak, aby samemu móc zauważyć kiedy wyjdzie i podążyć za nim. Osiedle, na którym
mieszkał Zabuza, było niewielkie. Składało się z kilku domków jednorodzinnych,
toteż na szczęście dla policjanta, szybko przeprowadzona akcja, mogła się odbyć
bez zbędnego rozgłosu.
To
co martwiło siwowłosego, to fakt, że tak naprawdę na Zabuze nie mieli nic.
Wszystkie faktury, które chłopcy im dostarczyli mogły obciążyć każdego, kto
pracował w firmie w momencie gdy były sporządzane. Jeśli Akatsuki starała się
zachować pozory normalności, to na pewno sporządzali odpowiednie umowy.
Dotyczyło to także umowy o zatrudnienie. W jednej z takich umów, która
dotyczyła Zabuzy widnieje data oficjalnego jego przyjęcia. Ta z kolei była
znacznie późniejsza niż data sporządzonych faktur. Ibiki liczył na blef, że
przyciśnięty do muru Momochi sam się ugnie. Kakashi był jednak innego zdania.
Wszyscy wiedzieli, że Zabuza odpowiada za szereg zabójstw, wyłudzeń, kradzieży,
wszyscy, ale co z tego, skoro każdy sąd odrzucał wszelkie dowody jako nie
wystarczające i wpisywał w akta znana formułkę „brak dowodów”.
Kakashi
wyrwał się ze swojego zamyślenia. Oto bowiem Zabuza opuszczał swoja posiadłość
i powolnym krokiem zmierzał w sobie znanym kierunku. Kakashi wysiadł z
samochodu, zamknął drzwi i ruszył za podejrzanym, starając się go nie zgubić,
ale także samemu nie zostać zauważonym.
Delikatny
śnieg, który prószył z nieba oraz wiejący w twarz wiatr, zagłuszał odgłosy
skrzypiącego śniegu, które Kakashi wywoływał każdym swoim krokiem. Szli dość długo.
Zabuza zdawało się, nie dostrzegał ani trochę, że ktoś za nim podąża. Spacerował
jakby nigdy nic, nie zwracając najmniejszej uwagi na pogarszającą się pogodę.
Kakashi, który podążał za nim w odległości około pięćdziesięciu kroków, czekał
aż oddalą się na tyle daleko, że bez obawy o świadków, zatrzyma podejrzanego.
Ku jego szczęściu Zabuza kierował się w stronę pobliskiego lasu. Hatake przez
moment zastanawiał się, czego on może tam szukać w taką pogodę. W końcu zeszli
z chodnika, na śnieg. Latem pewnie była tutaj polna droga, która prowadziła do pobliskiej
kniei, ale teraz brodzili po łydki w śniegu.
Gdy
oddalili się kilkanaście metrów od osiedla, Kakashi spojrzał za siebie.
Stwierdziwszy, że może wreszcie działać, przyspieszył kroku. Odległość między nim,
a Zabuzą znacznie się zmniejszyła. Mężczyzna dobył pistoletu. Miał już
zatrzymać przestępcę, gdy ten nagle sam stanął i nie odwracając do policjanta,
pierwszy się odezwał.
-
Chciałeś czegoś psie?
-
... – Kakashi spojrzał zaskoczony na Momochiego, który powoli odwracał się w
jego stronę.
-
Od początku wiedziałem, że łazisz za mną. Całkiem sprytnie. Postawiłeś wóz tak,
aby nie widział cię z domu. Pech chciał, że kamera, która znajduje się na moim
ogrodzeniu, ma bardzo dobry wgląd na to, co się dzieje na ulicy.
-
Skoro wiedziałeś, to dlaczego nie wyszedłeś tylnim wyjściem? – spytał spokojnie
Kakashi, gdy pierwsze wrażenie minęło.
-
A po co? Grozi mi coś?
-
Jesteś aresztowany, za pracę w organizacji przestępczej – odparł Hatake, jednak
nawet on wiedział, jak śmieszny jest to zarzut.
Zabuza
nic nie odpowiedział, a jedynie roześmiał się, spoglądając na bezradnego
policjanta.
-
Doprawdy, żebyś mógł siebie teraz zobaczyć – rzekł Momochi, gdy już przestał
się śmiać – i kogo chcesz nabrać? Nic na mnie nie masz psie.
-
Powiedziałem...
-
Tak... tak, że jestem oskarżony – Zabuza
machnął ręką – wiesz ile razy to słyszałem? Setki, od takich jak ty, którzy
służą prawu. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że to samo prawo,
zapewnia mi domniemanie niewinności. Jeżeli uznajesz mnie za winnego, to
przedstaw jakieś dowody.
Zabuza
wyciągnął demonstracyjnie ręce do przodu.
-
Proszę, zaaresztuj mnie. Macie prawo zatrzymać każdego na dwie doby. Ale potem
będziecie mnie musieli wypuścić i co wtedy?
Kakashi
milczał. Doskonale znał regulamin i wiedział, że to nie ma sensu. Dlaczego
Ibiki uparł się, aby zatrzymać Zabuzę, mimo iż nie ma ku temu podstaw?
-
No więc jak będzie? – Zabuza dalej trzymał ręce wyciągnięte przed siebie.
Hatake
nic nie odpowiedział. Opuścił broń, jednak nie schował jej do kabury.
-
Tak myślałem – Zabuza opuścił ręce i schował do kieszeni – wynoś się i jeśli
następnym razem będziesz czegoś chciał, to lepiej dla ciebie jeśli przyjdziesz
z nakazem. A teraz jeśli pozwolisz, będę kontynuował swój spacer.
Po
tych słowach Zabuza odwrócił się i ruszył dalej. Kakashi przez chwilę stał i
wpatrywał się w oddalającą się postać mężczyzny. Zatem dlatego Momochi szedł
tutaj. Bawił się z nim. Drwił sobie z prawa, drwił z niego, drwił z całej
policji. Kakashi nie czuł złości. Za dużo już przeżył, w walce z przestępczością,
aby dziwić się czemukolwiek. Wiedział jednak, że ten który właśnie się oddalał,
to groźny przestępca. Jeden z najgorszych typów, jacy chodzili po tej ziemi.
Wiedział także, że nie może pozwolić mu odejść.
Zabuza
szedł powolnym krokiem i skręcił właśnie w stronę osiedla. Był zadowolony z
siebie. Każda, nawet najdrobniejsza wygrana utarczka z przedstawicielami
instytucji policji, napawała go olbrzymią radością. System był tak
beznadziejnie słaby i Zabuza wykorzystywał to bez wahania. W pewnym momencie,
gdy tak szedł, usłyszał za sobą czyjeś kroki. Co za namolny pies, pomyślał. Miał się już odwrócić i posłać do
wszystkich diabłów, gdy poczuł silne uderzenie czymś twardym w tył głowy. W
jednej chwili cały świat zawirował, biały śnieg, który go otaczał ze wszystkich
stron, zniknął i zapanowała ciemność.
* * *
Zabuza
powoli dochodził do siebie. Przez jego ciało przenikały dreszcze. Chciał się
odruchowo opatulić płaszczem, jednak coś blokowało jego ręce. Przez chwilę
siedział jeszcze lekko otępiały, aż powoli zaczął odzyskiwać władzę nad ciałem
i ostrość postrzegania.
Zorientował
się, że siedzi na śniegu, oparty o stary betonowy słup, przez który kiedyś
przechodziły linie wysokiego napięcia. Miejsce, w którym się znajdował, było
między lasem obok jego osiedla, a stacją przeładunkową, do której codziennie
zajeżdżały pociągi z setkami ton węgla, i który był następnie rozdzielany, do
dalszej wyprawy. Zabuza poruszył rękoma i dopiero teraz poczuł zimny metal na
nadgarstku. Przykuty kajdankami do słupa, siedział na śniegu.
- Co do cholery?! – warknął.
- Obudziłeś się wreszcie…
Zabuza spojrzał w kierunku skąd
dochodzi głos i poznał policjanta, którego spotkał wcześniej.
- Ty cholerny psie! Wypuść mnie!
Kakashi
stał oparty o maskę samochodu i czytał jakąś książkę. Gdy Zabuza dał wyraz
swojemu niezadowoleniu, schował lekturę do kieszeni i spokojnym krokiem
podszedł do przestępcy.
-
Powiedziałem wypuść mnie! – Zabuza usiłował wstać.
Hatake
podszedł bliżej i chwyciwszy jedną ręką Zabuzę, za kołnierz płaszcza, pomógł mu
wstać.
-
Pożałujesz tego! – groził rozwścieczony Zabuza.
-
Już żałuję… - odparł Kakashi beznamiętnie. Jego wzrok co prawda skierowany na
przestępcę, zdawał się być nieobecny – żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej.
-
Co ty pierdolisz?!
-
Pamiętasz rok 1999? Strzelanina na granicy, w której zginęło kilkoro celników?
Głośna sprawa. Od tego czasu, wprowadzono zaostrzone przepisy, co do kontroli
granic.
-
Możliwe i co w związku z tym?
-
Pamiętasz kto zginął?
-
A skąd do diabła mam wiedzieć?!
-
Byłeś jednym z głównych podejrzanych.
-
Wielkie mi co – Zabuza zaśmiał się – byłem podejrzany setki razy i co z tego?
Nigdy nic na mnie nie potrafiliście znaleźć!
Kakashi
milczał.
-
Chcesz mnie wrobić? Próbuj, może ci się uda! Żałośni jesteście. Wy stróże
prawa!
Hatake
dalej się nie odzywał, jedynie przyglądał się przestępcy.
-
Bronisz systemu, który przestępcom pozwala działać bezkarnie. Działacie według
zasad, a ludzie się z was śmieją, że jesteście bezradni.
-
…
-
Milczysz?! I słusznie! W końcu co możesz zrobić, regulamin to idealny kaganiec
dla was. A teraz, wypuść mnie!
-
…
-
Wypuść, słyszysz?! To może nie doniosę na ciebie!
Kakashi
dał kilka kroków w tyłu, po czym odwrócił się plecami do Zabuzy i ruszył w
kierunku samochodu.
-
Dokąd to?! Hej!! Gdzie leziesz psie?! Wypuść mnie!
Wrzaski
Zabuzy brzęczały w uszach Kakashiego. Bandzior miał rację, nic na niego nie
mają. Prawo nakazuje go wypuścić. „Tylko śmieć nie przestrzega prawa”, tą regułę
wpajano im na szkoleniach. Może i racja, ale ktoś kto pozwala, aby niewinnym
ludziom działa się krzywda, ktoś kto zapomina o najbliższych, jest jeszcze
większym śmieciem.
Kakashi
wsiadł do auta i zapuścił silnik. Chwilę jeszcze przypatrywał się Zabuzie,
który miotał się, przykuty do betonowego słupa. Wrzucił wsteczny bieg i
samochód powoli zaczął się oddalać.
-
Gdzie kurwa?! – Momochi wrzeszczał na całe gardło, jednak jego głos niknął w
puszystym śniegu, który spadał z nieba.
Kakashi
odjechał na ponad dwieście metrów i zatrzymał auto, jednak nie wyłączał
silnika. Długi czas wpatrywał się przed siebie. Zabuza dalej szarpał rękoma,
chcąc uwolnić się z kajdanek, jednak bezskutecznie.
Mężczyzna
westchnął cicho i wrzucił pierwszy bieg, po czym z całych sił nadusił pedał
gazu. Koła zabuksowały niczym oszalałe. Samochód przez długi czas stał w
miejscu, aż w końcu ruszył w kierunku Zabuzy.
Momochi,
gdy tylko dostrzegł auto pędzące w jego stronę, w jednej chwili zbladł i poczuł
się jak sparaliżowany.
-
Co on kurwa robi?!
Tylko
to pytanie, zdążyło mu przebiec przez myśl, gdyż w następnej chwili rozpędzone
auto wjechało prosto w niego, wgniatając go w betonowy słup. Przestępca zachowując
pełną świadomość, czuł jak metalowy potwór wbija mu się w klatkę piersiową i
łamie żebra niczym zapałki. Czuł jak pod naciskiem bestii, betonowy słup pęka,
a wraz z nim jego kręgosłup. Impet z jakim auto wpadło na niego, sprawił że
Zabuze w jednej chwili został niemal całkowicie przepołowiony, a to co zostało
z jego korpusu, zostało zespolone z betonowym słupem z jednej strony i
resztkami maski samochodu z drugiej.
Samochód
na ostatnim odcinku trafił na wybój i poleciał nieznacznie w górę, dlatego też
przedni zderzak wbił się w brzuch przestępcy. Hatake, który w ostatniej chwili
wyskoczył z auta, upadł na ziemie, zasłaniając rękoma głowę i przetoczył się
dobre kilkanaście metrów nim się zatrzymał. W międzyczasie rozległ się potężny
huk po okolicy, podrywając wszystkie ptaki do lotu. Hatake leżał tak dobre
kilka minut. Czuł jak wszystkie kości go bolą, mimo że gruba warstwa śniegu
zamortyzowała upadek. Powoli podnosił się z ziemi. Mięśnie paliły go
niemiłosiernie toteż w pierwszej chwili omal się nie przewrócił. Starając się
utrzymać równowagę, chwiejnym krokiem zbliżył się do martwego już Zabuzy.
Zmiażdżone
ciało tkwiło między stalą, a betonem. Twarz nienaturalnie wykrzywiona,
ukazywała jak potężny ból przeszywał ciało jej właściciela w ostatnich
sekundach życia.
Hatake
przyglądał się zwłokom, po czym wyjął z kieszeni złożoną na cztery fotografię.
Rozłożył ją i z papieru spojrzała na niego uśmiechnięta kobieta o brązowych
włosach. Z tyłu fotografii, było napisane jej imię Rin.
Podszedł do samochodu i z trudem otworzył bagażnik, z którego
wyjął niewielkich rozmiarów kanister z benzyną. Otworzył go i przez rozbitą
szybę wylał zawartość na przednie siedzenie. Benzyny nie było dużo, bo około
pół litra. Gdy skończył wrzucił kanister do środka.
W
dalszym ciągu trzymając zdjęcie w prawej ręce, lewą sięgnął do kieszeni, z
której wydobył metalową zapalniczkę, na benzynę, którą odpalił. Pomarańczowy
ogień tlił się na knocie i delikatnie tańczył, muskany lekkimi podmuchami
wiatru.
Kakashi
ostatni raz spojrzał na fotografię, po czym przesunął ją nad ogień. Papier
zajął się po krótkiej chwili. Gdy połowa fotografii uszła wraz z dymem, Hatake
wrzucił pozostałość do samochodu. W jednej chwili przednie siedzenie zajęło się
ogniem, który szybko rozszedł się po tapicerce i sąsiednim siedzeniu.
Mężczyzna
przez krótki czas przyglądał się jak płomienie pożerają wnętrze auta. Następnie
podszedł do ciała, zdjął kajdanki z nadgarstków i schował je do kiszenie
spodni. Miało być bez broni – pomyślał,
po czym zaczął się oddalać powolnym krokiem, pozostawiając za sobą nie tylko
zmiażdżone ciało przestępcy, ale także duży kawałek swojej przeszłości.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Na dziś to tyle. Rozdział nieco dłuższy niż zwykle. Przyznam, że końcówka powstała całkiem niedawno. Nie chciałem jakiegoś typowego zakończenia dla kryminałów, ale także i zakończenia w stylu "Naruto", gdzie walka toczyłaby się przez kilka stron. Mam nadzieję, że pomysł przypadł wam do gustu. Wszelka krytyka jak najbardziej chętnie widziana :)
Następny rozdział za tydzień tradycyjnie (8 listopada), a w nim: Ibiki, Itachi, Naruto i Sasuke, czyli starcie z Akatsuki ciąg dalszy.
Do zobaczenia za tydzień!